wtorek, 10 stycznia 2017

Odkrycie życia - maseczki w płachcie

Maseczki w płachcie od dłuższego czasu są na rynku, można je znaleźć coraz częściej w klasycznych drogeriach, a nie tylko tak jak to bywało w wyższopółkowych (nie wiem czy istnieje takie słowo) sklepach kosmetycznych. Zawsze jednak zniechęcała mnie do nich cena. Szkoda mi było wydać 10 zł na maseczkę do twarzy i to na dodatek jednorazowego użytku. To strasznie dużo, a wiecie, zwykłe maseczki z Ziaji chociażby, wystarczają na 2 użycia, przynajmniej mi. Nie potrafię nałożyć na twarz całości saszetki - jest tego po prostu za dużo.

Maseczki w płachcie ostatnio kupiłam przy okazji zakupów na stronie My Asia, co kupiłam możecie zobaczyć tutaj. Uznałam po prostu że skoro i tak płacę tyle za przesyłkę, to sobie coś dorzucę. Wzięłam dwie z serii Juicy Mask Sheet z Holika Holika.

Użyłam jedną z nich (Blue Berry) wczoraj wieczorem i powiem Wam szczerze, że nie spodziewałam się takich efektów. Dla obrazu sytuacji powiem Wam, że w niedzielę spotkałam się ze starą przyjaciółką z gimnazjum i jakimś cudem wylądowałyśmy w barze i wypiłyśmy trochę alkoholu. Jak dobrze wszystkim wiadomo alkohol wysusza człowieka do cna. Na następny dzień moja twarz wyglądała niż upiór w operze. Wieczorem zdecydowałam się więc na zastrzyk nawilżenia i w ten oto sposób wypróbowałam ta maseczkę, a właściwie maskę.
Od razu zaznaczam, że nie mam punktu odniesienia, ponieważ tego typu "zabieg" wykonywałam po raz pierwszy. Maseczkę nałożyłam, oczywiście po odpowiednim oczyszczeniu twarzy, na 15 min. Na opakowaniu było napisane 15-20 min, ale u mnie ten minimalny czas i tak był zbyt długi - przynajmniej tak mi się wydaje. Wiem, że maseczki tego typu należy zdjąć z twarzy jeszcze zanim zaczną wysychać, bo ukradną nam cała dobroć którą dostarczyliśmy do skóry twarzy. Powiem Wam, że dla moich policzków przydałyby się jeszcze ze 3 takie maseczki. Po prostu wypiły wszystko do cna. Efekt tej maseczki był widoczny od razu - nie tak jak przy tych zmywanych maseczkach, które trochę mnie do siebie zraziły tym, że właściwie często nie widać ich efektów w ogóle.
Maseczkę nałożyłam na twarz jak była chłodna - w pokoju jakoś mi się trochę wychłodziło podczas mojej nieobecności, a rozgrzać pomieszczenie jest dosyć ciężko. Dzięki też czułam ją jakby była takim magicznym, chłodnym kompresem otulającym i ratującym moją twarz.
Ogólnie, maseczka jest niesamowicie intensywnie nasączona tym żelem (?) produktem. wygląda na bardzo delikatną, ale spokojnie, nie roztarga się tak łatwo. Na początku szukałam, gdzie się w ogóle ją otwiera, ale jak już mi się to udało, to nałożenie na twarz nie sprawia sporych problemów. Jest bardzo dobrze przycięta.
Podsumowując, od wczoraj stałam się ogromną zwolenniczka maseczek w płachcie i będę Was bardzo zachęcać do wprowadzenia ich do pielęgnacji skóry twarzy.

Choć tak w P.S.ie powiem Wam, że zastanawia mnie skład tej maseczki, ponieważ alkohol znajduje się już na 3ciej pozycji. Pomimo iż nie było go czuć, bo olejki zapachowe były w idealnych proporcjach dodane, co wprowadziło mnie w iście błogi nastrój, to nieco mnie ten fakt zasmuca. Chyba w przyszłości jednak poszukam innych, które mają trochę inne proporcje w składzie. Wiem, że leczy się tym czym się struło - ale niezbyt cieszy mnie obciążanie skóry kolejnym alkoholem.

Na dzisiaj to tyle. Może Wy polecicie mi jakąś maseczkę, Waszą sprawdzoną?
Miłego wieczoru

1 komentarz:

  1. No... Póki co te koreańskie wygrywają, ale może jakas firma wyprodukuje coś równie dobrego.

    OdpowiedzUsuń